W tym tygodniu skończyłam (niemal rzutem na taśmę, bo już nawet fałszywy alarm zaliczyliśmy) kosz mojżeszowy dla naszego synka. Powoli goją się zgrubienia na palcach po tym dziele, mogę się pochwalić :)
Kosz powstał z 7 motków bawełnianego miętowego sznura bawełnianego (z rdzeniem) i małej ilości Zpagetti (chciałam dodać troszkę wysokości i dodałam trzy rządki z bawełny... moim zdaniem kosz zyskał wizualnie dzięki temu). Zaczęłam w połowie sierpnia, we wrześniu właściwie nie dziergałam go, skończyłam około 20 października... Powiedzmy, że dziergałam go miesiąc.
Wymiary, które moim zdaniem dają sporo przestrzeni dla noworodka: 74 cm długości, 39 cm szerokości na dole (i chyba 43 cm na górze), prawie 23 cm wysokości (bez rączek). Kosz niedługo dostanie wewnętrzne usztywnienie dna z płyty PCV, obecnie stoi na szafce przy naszym łóżku i tu będzie raczej stał, ale fajna jest perspektywa przeniesienia łóżeczka gdziekolwiek nam pasuje. Jest ekologiczny, wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju :D
Każdy półsłupek, często wymęczony- robiłam całość szydełkiem 7 mm- dawał mi sporo satysfakcji. Pierwsze łóżeczko naszego małego życia :) Mamy nadzieję, że spełni swoje zadanie i przyda się na pierwsze tygodnie, albo i miesiące, życia Synka. Już się nie możemy małego doczekać :)
Nie blokowałam kosza jakoś specjalnie- lekko spryskałam kosz wodą i włożyłam do niego książki i kołdry na kilka godzin. Gdybym się uparła, miała więcej sił i chęci, pewnie boczne ścianki stałyby jak od linijki. Ale... czy to właśnie o to mi chodziło? Chyba nie...
Chyba biorę pod uwagę możliwość wykonania takich koszy na zamówienie, ale to już chyba nie dla większości osób korzystających z własnoręcznie robionych rzeczy w naszym kraju... raczej dla prawdziwych wybrańców :)