Tytuł posta kojarzy mi się od razu z rodzinnym miastem mojego męża i kawałem, dotyczącym jednej z jego dzielnic. W mieście tym, w pewnej niecieszącej się dużym bezpieczeństwem dzielnicy, bardzo sprawnie działa koksownia. Jeśli ktoś kojarzy takie przybytki, to wie, że kominy koksowni, przynajmniej co poniektóre, nie wydzielają dymu, tylko płomień :)
No więc, niektórzy o tej dzielnicy mówią "wioska olimpijska"- bo płonie tam wieczny ogień, a ludzie chodzą w dresach :P
Ot, taka mała dygresja dla dresu, komina i czerni (od tego węgla oczywiście :P). A okazja do takiego wpisu jest przyjemna- czarny komin z cienkiej dresów, dwustronny. Już powinien dolatywać do właścicielki :)
Podoba mi się to, że z każdą uszytą rzeczą widzę pewne postępy- bardziej równe zszycie, mniej poprawek, mniejszy zapas materiału :)
Niestety wciąż nie mam okazji robić porządnych zdjęć w dziennym świetle w tygodniu, więc efekt jest niemal przejaskrawiony, ale zapewniam- to bardzo czarna czerń.